Zakończył się II Rajd Świniopasa. Tykocin i okolice przywitały nas skwarem. Na starcie stawiło się osiem załóg, jedna z problemami technicznymi dołączyła później. Nasz pierwszy, majowy rajd odbywał się po przemokniętej ziemi w okolicach wałów przeciwpowodziowych i prowadził pod prąd fali wezbraniowej na Wiśle. Teraz jechaliśmy podczas suszy, w upale i wszechobecnym pyle.
Ślina wyrwinumer!
Z Tykocina ruszyliśmy na zachód i od razu zjechaliśmy nad brzeg Narwii. Fajna szutrowa droga prowadziła nas w zasadzie bez przeszkód. W zasadzie, bo po kilku minutach karawana źle skręciła i znalazła się na tyłach gospodarstwa rolnego. Po rozpięciu (i późniejszym zapięciu) kilku pastuchów udało się w końcu wyjechać na bardziej uczęszczany trakt, który doprowadził nas do brodu na rzece Ślina.
Ślina, nie jak w tym hardcoreowym dowcipie, okazał się całkiem wporządku bradzisławem i za przeprawę zażądał opłaty w wysokości czterech urwanych i jednej zgubionej rejestracji.

Po otrząśnięciu się z tej straty karawana zajechała na Strękową Górę, by u podnóży bunkra, w którym bronił Wizny kpt. Raginis, zobaczyć ujście Narwi do Biebrzy. Ten punkt widokowy polecam szczególnie wczesną wiosną, gdy wszystkie pola wokoło zalane są wodą po zimowych roztopach. Zaraz po zjeździe ze wzniesienia fajnie jest pojechać szutrem w prawo – doprowadza on prawie pod sam most na Narwi.
Po jego pokonaniu czekał nas jeszcze jeden krótki postój, by spod prowadzącego auta wyrwać resztki plastikowej osłony pod silnik. Nowa, metalowa już się szykuje 🙂
Popas samopas
Kilka kilometrów asfaltem i znów zapuściliśmy się w polne drogi, gdzie kolejna „zagubiona autostrada” dostarczyła wszystkim emocji. Ponieważ zbliżała się już pora obiadowa znaleźliśmy dojazd nad samą Biebrzę i tam w pięknych okolicznościach przyrody zatrzymaliśmy się by naładować nasze biologiczne akumulatory.
Burze wciąż krążyły dookoła, strasząc nas pomrukami i wiatrem. Niestety żadna z nich nie postanowiła wyładować swej furii na nas. To zemściło się na kolejnych etapach, które prowadziły przez grząskie piaski. Pył dał się we znaki nam i filtrom naszych stalowych rumaków (a może raczej świniaków).
Chwilami widoczność spadała tak bardzo, iż w eterze słychać było prośby o włączanie tylnych świateł przeciwmgielnych.
Baaardzo śmieszne Panzer!
Zjechaliśmy w leśne dukty, które trochę nas ochłodziły. Cień drzew działał kojąco, karawana się rozciągnęła, nastąpiły dłuższe przerwy w komunikatach radiowych. Trochę na przekór jednostka prowadząca postanowiła tym razem celowo zgubić drogę i na pałę skręciła z obranej wcześniej trasy. Po kilkuset metrach las się skończył a polny dukt doprowadził na pocięte rowami melioracyjnymi łąki. Kolumna zaczęła więc zygzakować jak konwój zagrożony torpedowaniem i szukać wyjścia z pułapki – cofanie jest bowiem nie w naszym stylu 😀
Chwilę później maił też miejsce przelot TADEO AIRINES:
I znów zgubieni
Gdy ponownie znaleźliśmy się w pobliżu Narwi dołączyła do nas dziewiąta załoga. Udało im się na czas poskładać skrzynię biegów. Zatrzymaliśmy się pod remontowanym mostem by odpocząć, poznać się lepiej i pogadać. Po jakiejś godzinie jechaliśmy znowu. Tym razem północnym brzegiem rzeki. Trasy naszych rajdów planowane są głównie ze zdjęć satelitarnych. Ma to tę wadę, iż niektóre obszary na nich widniejące przedstawiają obraz sprzed kilku lat. Tym razem znów zapewniło to niezbędną dawkę emocji.
Rolnicy inaczej zasiali pola, albo postanowili obsadzić dotychczasowy nieużytek i cały konwój znalazł się… Nie. Po prostu się zgubił 🙂 Technika zygzakowania i tym razem okazała się skuteczna i po przejeździe przez betonowy przepust i krzaczory znaleźliśmy się na asfalcie, który dowiózł nas ponownie na tykociński rynek.
To, co się działo później, dalej niech będzie milczeniem 🙂
Tykocin 2.0
Następnego dnia tubylcza załoga pokazała nam kilka bardzo ciekawych tras. Podczas przejazdu znaleźliśmy też parę dobrze zapowiadających się miejsc. A wszystko to oznacza, że w 2020 roku należy spodziewać się rajdu Tykocin 2.0!
Dzięki i do zobaczenia za niebawem!
POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ